Jak często siadamy wieczorem w fotelu i zaczynamy rozmyślać o naszych marzeniach? W naszych głowach przewijają się kadry, gdzie otrzymujemy pozytywną ocenę z ostatniego sprawdzianu, szef chwali nas przed wszystkimi pracownikami i awansuje na lepsze stanowisko lub nasz ulubiony sklep organizuje wyprzedaż, a portfel jest gotowy na tę ewentualność. To tylko nic nieznaczące dla wielu sceny, ale czy musimy ostać na marzeniach? Przecież szczęściu trzeba pomagać, bo inaczej ucieknie, zostawiając po sobie wspomnienia.
Leif doskonale o tym wiedział, dlatego też - kiedy otrzymał potrzebny mu bilet - wyruszył w drogę, aby móc spotkać się z najlepszym zbrojmistrzem Tyronem i zacząć u niego szkolenie. Chłopak od wielu lat marzy o tym, by stać się profesjonalnym wojownikiem i trafić na słynną Arenę 13, a ten wybitny człowiek może mu w tym pomóc. Nie zapomina jednak, że musi dać też coś od siebie, bo inaczej transakcja nie będzie uczciwa. W końcu ma w tym pewien cel.
Chłopak pamięta, kto jest winien śmierci jego rodziców i pragnie zemsty. Wie, że Hob, potwór grasujący na ich terytorium, przybywa na arenę i staje do walki z najlepszymi wojownikami z Gindeen, gdzie jak wygra starcie to zabiera ze sobą przegranego: żywego lub martwego. Leif zamierza ukrócić tę chorą tradycję raz na zawsze i pozbyć się swojego największego wroga, lecz przed nim jeszcze długa droga.
Czy Leif okaże się dobrym uczniem i Tyron pozwoli mu na szkolenie u siebie? A może okaże się beztalenciem i jego zapał do walki zostanie zdetronizowany poprzez inne zajęcia? I jak zachowałby się, gdyby było mu dane stanąć twarzą w twarz z Hobem?
Człowiek jest nieprzewidywalny, kiedy chęć zemsty przysłania mu całą resztę.
Po dość łagodnych czytelniczych harcach przyszła pora sięgnąć po coś znacznie cięższego, co tym razem przerazi mnie swoją brutalnością i nie pozwoli spać po nocach. Dlatego też zaryzykowałam i ściągnęłam z półki [Arenę 13] Josepha Delaney. Czy chciałabym stanąć na tej słynnej arenie i zawalczyć o chwałę i bogactwo? A może powinnam dać sobie z nią spokój i zająć się czymś innym?
,,Niechaj ci, którzy zginą, umierają z honorem. Niechaj ci, którzy przeżyją, zapamiętają ich."
Kiedy rozpoczynałam swoją przygodę z tą książką, to nie spodziewałam się, że będzie ona dość mocno oddziaływać na moją wyobraźnię, ale zacznijmy od początku.
Już od pierwszej strony zostaliśmy wprowadzeni do dość brutalnego świata, gdzie hazard i bijatyki uliczne są na porządku dziennym. Wielu młodych chłopaków startuje w rywalizacjach polegających na uderzaniu swojego przeciwnika, przystosowanym do tego typu walk, kijem, gdzie zetknięcie się broni z pewnymi częściami ciała oznacza zwycięstwo dla tych, co tego dokonają. To właśnie dzięki tej niebezpiecznej rozrywce (i wiecznym triumfie) główny bohater otrzymuje bilet, który jest pierwszym krokiem ku zasilenia szeregów wojowników staczających walki na słynnej Arenie 13.
Bacznie obserwowałam poczynania Leifa, który starał się zdobyć sympatię swojego mistrza Tyrona poprzez przyswojenie potrzebnej mu na arenie wiedzy. Wraz z głównym bohaterem poznawałam ten brutalny świat od podszewki. Nieraz zamierałam przy niektórych scenach i krzywiłam się, wyobrażając sobie to wszystko w głowie. Momentami było również przyjemnie i mogłam odetchnąć od wszechogarniającego prawie każdą kartkę mroku. Nie trwało to jednak zbyt długo i znowu wkraczałam w środek niebezpiecznej akcji. Nie mogę także powiedzieć, że książka w całości jest nieprzewidywalna, bo bym skłamała. Było niewiele momentów, gdy czułam zaskoczenie malujące się na twarzy, bo większość z nich wiedziałam znacznie wcześniej, zanim zaczęłam o nich czytać. Poza tym niektóre sceny wydawały mi się potraktowane po macoszemu. Gdyby autor poświęcił im więcej uwagi i czasu to na pewno wyglądałoby to znacznie lepiej. Jednak te wady nie przeszkadzały mi w pochłanianiu [Areny 13], bo naprawdę czułam się zaintrygowana tym światem i strasznie ciężko było mi się z nim pożegnać, kiedy na sam koniec wkroczyliśmy na minę. Teraz boję się kolejnego ruchu, bo nie wiem, czy przy kolejnym tomie zostanę rozerwana na strzępy czy też moje obawy będą bezpodstawne i w moim życiu nic się nie zmieni.
Czasami miałam wrażenie, że nasz piętnastoletni Leif urodził się za późno, bo nieraz jego zachowanie wskazywało na to, iż mógłby być uznawany za kogoś starszego. Sam fakt dojrzałej postawy wobec swojego postanowienia zaskoczył mnie. Nie mogłam wyjść z podziwu, że czytam o losach tak młodej osoby, dość doświadczonej przez los. Wtedy przychodziły momenty, gdy Joseph Delaney przypominał sobie o wieku naszego głównego bohatera i przywracał go do porządku. Wtedy rozsądny nastolatek wykazywał się głupotą, którą mógł mylić z odwagą. To i tak nie zmienia faktu, że mocno mu kibicowałam i pragnęłam tego, aby jego szkolenie przeszło pomyślnie. Ten dzieciak zaimponował mi i to sprawia, iż darzę go sympatią.
,,Czymże jest złoto, gdy na szali spoczywa ludzkie cierpienie?"
Jeżeli mam być szczera to autor nie popisał się pod względem kreacji postaci drugoplanowych. Co z tego, że podkreślił ich najważniejsze zalety i wady, kiedy większość bohaterów przewijających się przez karty książki mogłaby dla mnie nie istnieć. Owszem - mamy tutaj synka bogatego człowieka, który jest rozpieszczony do szpiku kości i jest też buntująca się wobec prawom panującym w Gindeen córka Tyrona, Kwin, ale co z tego, skoro byli słabo nakreśleni. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie zostanie to poprawione, bo wielu z nich stanowi kluczową rolę w życiu Leifa, a wieczne zdawkowe informacje w tym nie pomogą.
A co mogę powiedzieć o naszym największym złoczyńcy, jakim jest Hob? Stwór urzędujący w nocy, żywiący się ludzką krwią - czy to nie jest znajome? Tak, to przypomina typowego wampira, jednak niektóre cechy pozwalają nam odróżnić krwiopijcę znanego z wielu horrorów od naszego straszydła. Zapewne pan Delaney zaczerpnął nieco inspiracji, ale - moim zdaniem - powinien dać mu więcej indywidualności, bo wtedy nikt nie będzie krzyczał, że to już było. A teraz czytelnicy mogą sobie pozwolić na takie skandowanie.
,,Naucz się przegrywać, byś później mógł nauczyć się wygrywać."
Joseph Delaney miał prawo zaszaleć ze słownictwem. Mógł stworzyć niesamowitą mieszankę powodującą naprawdę mocne dreszcze utrzymujące się przez całą lekturę, lecz musiał pamiętać dla kogo przeznaczona jest ta powieść. [Arena 13] jest skierowana do młodszych czytelników (nie całkiem młodych, no bo wtedy to wszystko wyglądałoby inaczej) i to ta grupa wiekowa dyktuje tutaj warunki! Na każdym kroku widać uproszczenia, a krótkie rozdziały pozwalają na szybsze zapoznawanie się z treścią. Nie mogę jednak odmówić pomysłowości autorowi, ponieważ - mimo widocznych na każdym kroku wad - oczarował mnie tym wyimaginowanym światem. Wolałabym jednak, aby pokazał cały swój potencjał, a nie jego część, bo na pewno stać go na więcej.
[Arena 13] udowadnia wszystkim, że tak naprawdę marzenia się nie spełniają - marzenia się spełnia. Każdego dnia, krok po kroku, trzeba dążyć ku wyznaczonym celom i przybliżać się do niego z coraz większym zaangażowaniem.
Podsumowując:
[Arena 13] to mrożąca krew w żyłach powieść, która wkradnie się do twojego życia i wyssie z niej parę godzin, dając ci przy tym przeżyć wiele emocji. Chociaż dla starszego czytelnika ta książka może być nieco przewidywalna, ale warto dać jej szansę. Pozwólcie Leifowi przedstawić swoją historię. Wkroczcie w nią śmiało i oderwijcie się od szarej rzeczywistości. Ja się oderwałam i niczego nie żałuję!
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 2016-03-23
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 350
Tytuł oryginału: Arena 13
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Jesień nieubłaganie zbliża się końcowi, noce są coraz dłuższe, a dni chłodniejsze. Niedługo z targanych wiatrem drzew opadną ostatnie liście i Hrabstwo...
Klany Wiedźm z Pendle zawsze skakały sobie do gardeł. Dzięki temu, że nieustający konflikt absorbował ich uwagę, ludzie byli względnie bezpieczni. Ale...