Jak to jest, że jednego dnia niczego nam nie brakuje, gdy kolejnego możemy to wszystko jedynie wspominać? Jesteśmy na szczycie, a chwilę później z niego upadamy, doznając uszczerbku... Czy taka kolej losu może w ogóle istnieć?
Robert Welkin mieszkał w Ketrze, w strefie A od zawsze. Dlatego też nie miał problemu z wykształceniem oraz pracą. Także nie musiał się martwić pustym portfelem, gdyż takie coś było jedynie mitem. Robert mógł się obracać w doborowym towarzystwie i cieszyć się wspaniałym życiem, za które ktoś inny był gotowy zabić.
Pewnego dnia sielanka zostaje przerwana, a Welkin zostaje usytuowany w strefie B, o której jedynie słyszał. Tam musi zmierzyć się ze swoją przyszłością, a jego pech mu w tym nie pomaga. Już pierwszego dnia wpada na człowieka znanego z brudnego światka tamtego miejsca, by kilkadziesiąt godzin później odkryć, że będzie musiał dla niego pracować. Z deszczu pod rynnę, czyż nie?
Czy Robert da radę przetrwać w nowym miejscu? Czy jest gotowy na to, co zgotuje mu los? I czy przydzielona mu psychoterapeutka będzie dla niego kimś więcej, niżeli obcą kobietą pouczającą o życiu?
Książkę przeczytałam jeszcze w maju, ale nie miałam jakoś samozaparcia, aby zasiąść i napisać o niej parę zdań. Nie chodzi tutaj o moje lenistwo (a może chodzi – któż to wie), ale o stanowisko. Do końca nie umiałam zdecydować, po której stronie stanąć: czy mam zaatakować swym jadem, czy może tak zasłodzić „2049”, że będziecie mogli sobie uzupełnić zapasy cukru na parę miesięcy. Na co się w końcu zdecydowałam? Zaraz się o tym przekonacie...
„Tylko gdy stracisz wszystko, możesz stać się każdym.”
Niedaleka przyszłość. Rok 2049. Miasto Ketra jest podzielony na dwie strefy: A – wychwalanej pod niebiosa (w końcu znajdowała się w chmurach), gdzie pogoda jest wiecznie programowana, o pieniądze nie trzeba się martwić, a tamtejsze warunki sprzyjają tworzeniu jeszcze lepszych wynalazków oraz wzbogacaniu swej wiedzy; B – zacofanej o kilka lat, gdzie można zginąć o każdej porze dnia i nocy, a mieszkańcy czekają tylko, aż zostaną wylosowani, byle tylko wyrwać się z tej dziury i sięgnąć tego co najlepsze.
Te dwa światy było dane poznać głównemu bohaterowi, Robertowi, który początkowo nie umie przyzwyczaić się do tej myśli, iż został wygnany z nowoczesnego raju. Cóż... już po pierwszych stronach książki można przypuszczać, iż los z niego drwi i wpada z jednego bagna w jeszcze większe. To istota, która mogła ukazać, iż tak naprawdę nic nie jest idealne, a w każdym cudzie jest wada fabryczna, której nie da się przerobić.
Przyznam szczerze, że na początku postać Roberta strasznie mnie irytowała. Te jego specyficzne postrzeganie świata nie przemawiało do mnie, lecz z czasem zrozumiałam, iż sama nie myślałabym racjonalnie w takiej sytuacji. Również jego decyzje odnalazły swój sens i szybko go nie traciły. Mogłabym się jednak przyczepić do tego, że zbyt wiele kłopotów spadło na niego w tak krótkim czasie. Chociaż dla niektórych to naturalne, więc może lepiej to zostawię w spokoju.
Zwróćmy jednak uwagę na nowoczesną technologię, która przeplata się na kartach „2049” bardzo często. Można śmiało powiedzieć, że zdominowała ona nasze życie, prawie nas wypierając. Odczytuję w tym wszystkim cichą przestrogę, że być może lada moment może spotkać nas to samo. Już dzisiaj większość jest nazywana „dziećmi smartfonów”, więc jesteśmy coraz bliżsi tego, iż zapomnimy do czego mamy ręce oraz umysły. Damy się pożreć elektronice.
„To życie jest jak szpital, a my jesteśmy jego pacjentami i wiecznie marzymy o zmianie łózek.”
Autor wykorzystał narrację, która staje się coraz bardziej popularniejsza w książkach, czyli pierwszoosobową w czasie teraźniejszym. To trudna sztuka utrzymać ją przez cały czas. Skąd o tym wiem? Sama pisząc swoje opowiadania ją wykorzystałam i trzeba się mocno pilnować, żeby nie przeskoczyć na czas przeszły.
Rafał Cichowski stworzył taki świat, że z łatwością możemy go sobie wyobrazić. Pomagają nam w tym opisy, dzięki czemu wnikamy w akcję i towarzyszymy bohaterowi na każdym kroku. Autor także zatroszczył się o to, żebyśmy mogli lepiej poznać historię strefy A, gdy jesteśmy poziom niżej, jednak jestem zdania, że mogłoby to być opisane w lżejszym klimacie, bo ja bardziej się na tym męczyłam, niżeli byłam zaciekawiona. Nad tym można popracować. Sama końcówka nasuwa tyle pytań, iż jestem ciekawa, czy wyjdzie kontynuacja.
No i wątek miłosny. Na szczęście nie był przesłodzony, więc nie musiałam robić tego czegoś, co zazwyczaj jest łączone z tęczą. Zapewne już się domyślacie, o co mi chodzi. A jak nie to... śmiało pytajcie. Doinformuję każdego!
Z serii: „rozkminy bluszczyny”: Gdybym miała taki sprzęt, jakim dysponował nasz bohater to czy szybko bym skminiła, jak co działa? Obstawiam jednak wersję pesymistyczną...
Podsumowując:
Jeżeli twierdzisz, że nie ma dobrego polskiego sci-fi to jesteś w błędzie. „2049” obroni się treścią i przyrzekam, iż ten świat pochłonie cię szybciej, niż tylko o tym pomyślisz. Dlatego też nie planuj niczego innego, gdy się za nią zabierzesz – po prostu mi zaufaj!
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2015-02-18
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 284
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Jest 1997 rok, czworo przyjaciół z kutnowskiego podwórka świętuje nadejście upragnionych wakacji, nie przypuszczając, że prawdziwa szkoła...
Mocna, bezpardonowa opowieść o emocjach biorących górę nad zdrowym rozsądkiem i powrotach do domu, który pod naszą nieobecność nagle stał się zupełnie...