Kiedy przeszłość puka do drzwi, marzenia zmieniają się w koszmar. „Miasto marzeń" Dona Winslowa

Data: 2023-06-16 15:15:25 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Miasto marzeń to druga część wielkiej sagi kryminalnej o irlandzkich i włoskich organizacjach przestępczych w Ameryce w latach 80. i 90. XX wieku

Hollywood. Miejsce, gdzie rodzą się marzenia.

Po przegraniu krwawej wojny gangów Danny Ryan musi uciekać ze Wschodniego Wybrzeża. Mafia, policja i FBI chcą jego śmierci albo uwięzienia. Danny wraz z małym synkiem, niedołężnym ojcem i niedobitkami wiernych żołnierzy wyrusza w duchu amerykańskiej tradycji do Kalifornii, by tam rozpocząć nowe, spokojne życie.

Agenci federalni wpadają jednak na jego trop i chcą, by Danny wyświadczył im przysługę, która może mu przynieść miliony dolarów albo śmierć. A kiedy w Hollywood powstaje film na podstawie wojny gangów w Providence, okoliczności zmuszają Danny'ego do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. I znów dogania go jego mafijna przeszłość. 

Wtedy się zakochuje – w pięknej gwieździe filmowej zmagającej się z własnymi mrocznymi problemami. Ta miłość, niby echo minionych wydarzeń, powoduje eksplozję, która może zniszczyć ich oboje. Upiory przeszłości powracają. Danny musi walczyć o życie w mieście, w którym marzenia rodzą się i umierają.

Miasto marzeń. Grafika promująca książkę

Od wybrzeży Rhode Island po kalifornijską pustynię, na której znikają ciała, od korytarzy władzy w Waszyngtonie, gdzie operują prawdziwi przestępcy, po słynne studia filmowe Hollywood, w których zarabia się prawdziwe pieniądze.

Miasto marzeń Dona Winslowa – drugi tom cyklu o Dannym Ryanie, kontynuacja Miasta w ogniu – to wielka saga o rodzinie, miłości, zemście, przetrwaniu i brutalnej rzeczywistości skrytej za zasłoną marzeń. Do lektury zaprasza HarperCollins Polska. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Miasto marzeń

Rozdział pierwszy

Wyjeżdżają wkrótce po wschodzie słońca.

Zimny północno-wschodni wiatr – Danny zastanawia się, czy istnieje jakikolwiek inny – wieje od oceanu, jakby chciał ich stąd wypchnąć. Danny i jego rodzina, czy raczej to, co z niej zostało, oraz jadąca za nim załoga rozpraszają się, żeby nie sprawiać wrażenia konwoju uchodźców, którym w istocie są.

Stary Danny’ego, Marty, śpiewa: 

Żegnaj, porcie w Liverpoolu,
Rzeko Mersey, żegnaj też
Ja do Kalifornii płynę…

Danny Ryan nie jest pewien, dokąd jadą, po prostu muszą zniknąć z Rhode Island.

Nie dlatego jestem smutny, że opuszczam Liverpool…

To nie Liverpool opuszczają, tylko pieprzone Providence. Muszą się znaleźć jak najdalej od przestępczej rodziny Morettich, od policji miejskiej, policji stanowej, od federalnych… prawie od wszystkich.

Tak to jest, gdy się przegrywa wojnę.

Ale Danny nie rozpacza.

Mimo że jego żona Terri zmarła zaledwie kilka godzin temu – rak zmiótł ją jak burza przemieszczająca się powoli, lecz nieubłaganie – Danny nie ma czasu na rozpacz, bo na tylnym siedzeniu śpi dwuletnie dziecko.

lecz kiedy o tobie myślę…

Będzie msza – myśli Danny – będzie pogrzeb i stypa, ale ja w tym nie wezmę udziału. Gdyby nie dopadli mnie gliniarze lub federalni, to dorwaliby mnie Moretti, a wtedy Ian zostałby sierotą.

Chłopak przesypia zawodzenie dziadka. Coś takiego – dziwi się Danny – może ta stara irlandzka piosenka to kołysanka.

Danny ma nadzieję, że Ian nie obudzi się szybko. 

Jak mam mu powiedzieć, że nie zobaczy już mamy, bo „poszła do Bozi”?

Jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy.

Danny sam nie wie, czy jeszcze w to wierzy.

Jeśli Bóg istnieje – myśli – to jest okrutnym, mściwym kutasem, który kazał mojej żonie i synkowi zapłacić za to, co ja zrobiłem. Myślałem, że Jezus umarł za moje grzechy, w każdym razie tak mówiły zakonnice.

Może moje grzechy przekroczyły limit karty kredytowej Chrystusa.

Okradałeś ludzi – myśli Danny – biłeś ich. Zabiłeś trzech mężczyzn. Zaledwie godzinę temu zostawiłeś ostatniego z nich martwego na lodowatej plaży. Ale to on pierwszy próbował zabić ciebie. Tak, możesz to sobie powtarzać, lecz ten facet i tak nie żyje. Zabiłeś go. Masz za co pokutować.

Jesteś dilerem narkotyków, zamierzałeś wyprowadzić na ulicę dziesięć kilo heroiny.

Danny żałuje, że w ogóle dotknął tego gówna.

Przecież wiedziałeś – myśli teraz. – Możesz szukać dla siebie rozmaitych usprawiedliwień: zrobiłeś to, żeby przetrwać, dla swojego dziecka, dla lepszego życia, chciałeś to potem jakoś zrekompensować, ale prawda jest taka, że jednak to zrobiłeś.

Danny wiedział, że to kurewsko złe, że wprowadza zło i cierpienie w świat, w którym i tak jest za dużo jednego i drugiego. Robił to, chociaż jednocześnie patrzył, jak jego żona umiera na raka, a w ramię ma wbitą rurkę z tym samym gównem.

Pieniądze, które mógłby zarobić, byłyby splamione krwią.

I dlatego kilka minut przed zabiciem skorumpowanego gliniarza Danny Ryan wrzucił do oceanu heroinę wartą dwa miliony dolarów.

Wojna zaczęła się o kobietę.

Przynajmniej tak mówi większość ludzi: obwiniają Pam.

Danny tam był, tego dnia, kiedy wyszła z wody na plażę jak bogini. Nikt nie wiedział, że ta biała anglosasko-protestancka królowa lodu była dziewczyną Pauliego Morettiego; nikt nie wiedział, że Paulie naprawdę ją kochał.

A jeśli nawet Liam Murphy wiedział, nic go to nie obchodziło.

Zresztą Liama nigdy nie obchodziło nic poza nim samym. Uznał, że ona jest piękną kobietą, a on pięknym mężczyzną, zatem powinni być razem. Wziął ją jak trofeum, które należało mu się tylko dlatego, że był sobą.

A Pam?

Danny nigdy nie rozumiał, co widziała w Liamie ani dlaczego została z nim tak długo. Zawsze lubił Pam; była inteligentna, pogodna, zdawało się, że obchodzą ją inni ludzie.

Paulie nie mógł tego przeżyć – tego, że stracił Pam, że jakiś irlandzki czaruś przyprawił mu rogi. 

Rzecz w tym, że Irlandczycy i Włosi byli wcześniej przyjaciółmi, sojusznikami od pokoleń. Własny ojciec Danny’ego, Marty, który teraz na szczęście zapadł w drzemkę i chrapie zamiast śpiewać, należał do ludzi, którzy stworzyli ten sojusz. Irlandczycy wzięli doki, Włosi hazard, a związki zawodowe były wspólne. Razem rządzili Nową Anglią. Wszyscy byli na tej samej imprezie na plaży, kiedy Liam zaczął się przystawiać do Pam.

Czterdzieści lat przyjaźni rozpadło się w ciągu jednej nocy.

Włosi pobili Liama tak, że ledwo przeżył.

Pam odwiedziła go w szpitalu i Liam wyszedł stamtąd razem z nią.

Rozpoczęła się wojna.

Jasne, większość ludzi obwiniła za to Pam – myśli Danny – ale Peter Moretti już od lat chciał przejąć doki i wykorzystał upokorzenie brata jako pretekst.

Teraz to już nie ma znaczenia.

Z jakiegokolwiek powodu ta wojna się zaczęła, jest już skończona.

Przegraliśmy.

Straciliśmy nie tylko doki i związki.

Były też straty w ludziach.

Danny nie był Murphym; wżenił się w rodzinę, która rządziła irlandzką mafią, mimo to był właściwie tylko zwykłym żołnierzem. O wszystkim decydował John Murphy oraz jego dwaj synowie, Pat i Liam.

Ale teraz John siedzi w federalnym areszcie i czeka na oskarżenie o handel heroiną. Już do końca życia nie wyjdzie z więzienia.

Liam nie żyje, zastrzelony przez tego samego gliniarza, którego zabił Danny.

A Pat, najlepszy przyjaciel Danny’ego – szwagier, który był dla niego jak brat – został zabity. Przejechał go samochód i ciągnął jego ciało po ulicach, obdzierając je ze skóry, tak że trudno go było rozpoznać.

Danny był zrozpaczony.

A Terri…

Nie zginęła na wojnie – myśli Danny – w każdym razie nie bezpośrednio, ale rak pojawił się po tym, jak Pat, jej ukochany brat, został zabity, i Danny czasami się zastanawia, czy to wtedy wszystko się zaczęło. Jakby żal wyszedł z jej serca i rozprzestrzenił się na piersi.

Boże, Danny ją kochał.

W świecie, w którym większość facetów pieprzyła się na prawo i lewo, miała kochanki lub gumar, Danny nigdy jej nie zdradził. Był wierny jak golden retriever i Terri nawet pokpiwała z niego, chociaż niczego innego nie oczekiwała.

Obydwoje byli tam tego dnia, kiedy pojawiła się Pam; leżeli razem na plaży, kiedy wyszła z wody, ze skórą błyszczącą od słońca i soli. Terri zauważyła, że Danny się przygląda, i szturchnęła go łokciem w żebra, a potem wrócili do domku i kochali się jak szaleni.

Seks między nimi – długo odwlekany, bo byli irlandzkimi katolikami, a Terri była siostrą Pata – zawsze był dobry. Danny nie musiał niczego szukać poza małżeństwem, nawet gdy Terri zachorowała.

Szczególnie wtedy, kiedy zachorowała.

Ostatnie słowa, jakie do niego wypowiedziała, zanim zapadła w przedśmiertną śpiączkę wywołaną morfiną, brzmiały: 

– Opiekuj się naszym synem.

– Zaopiekuję się.

– Obiecaj.

– Obiecuję. Przysięgam.

Jadąc przez New Haven drogą numer 95, Danny zauważa, że budynki są ozdobione gigantycznymi wieńcami. Światła w oknach migają czerwono i zielono. Na placu przed urzędem miasta sterczy ogromna choinka.

Boże Narodzenie – myśli.

Wesołych cholernych świąt.

Zapomniał o tym, zapomniał, jak naćpany Liam głupio żartował, że marzy o białym Bożym Narodzeniu. To już za kilka dni, tak? – myśli teraz Danny. A co to właściwie za różnica? Ian jest za mały, żeby wiedzieć i żeby się tym przejmować. Może w następnym roku… jeśli będzie jakiś następny rok.

Więc zrób to teraz – myśli.

Nie ma sensu tego odkładać, bo im dalej, tym gorzej.

Zjeżdża z autostrady w Bridgeport, wybiera ulicę prowadzącą na wschód i dociera aż na brzeg oceanu. A w każdym razie do brzegu zatoki Long Island Sound. Zatrzymuje się na nieutwardzonym parkingu przy niewielkiej plaży.

W ciągu kilku minut pozostali również wjeżdżają na parking.

Danny wysiada z samochodu. Stawia kołnierz wełnianej kurtki, osłaniając szyję, ale ostre zimowe powietrze jest przyjemne.

Jimmy Mac opuszcza okno. Przyjaźnią się od cholernego przedszkola. Jimmy z każdym rokiem robi się pulchniejszy, jego ciało przypomina worek z rzeczami do prania, ale nikt nie zna się na samochodach tak jak on.

– Co się dzieje? – pyta. – Dlaczego zjechałeś?

Zrób to. Po prostu to powiedz, krótko i zwięźle. 

– Wyrzuciłem tę heroinę, Jimmy.

Na łagodnej, przyjaznej twarzy Jimmy’ego odbija się szok. 

– Co do cholery, Danny? To był nasz udział! Ryzykowaliśmy życie dla tego proszku!

Niepotrzebnie – myśli Danny.

Bo to była pułapka.

Od samego początku.

Kapitan Morettich, Frankie Vecchio, przyszedł do nich z przysłowiową propozycją nie do odrzucenia. Był odpowiedzialny za przyjęcie czterdziestokilogramowego transportu heroiny, którą Peter Moretti kupił od próbujących wejść na rynek Meksykanów. Frankie sądził, że Moretti chcą go wykończyć, więc przyszedł i zaproponował Danny’emu przejęcie transportu.

Danny zobaczył w tym szansę na sparaliżowanie Morettich i zakończenie wojny.

Więc poszedłem na to – myśli teraz.

Przejęli czterdzieści kilo; to było łatwe.

Problem polegał na tym, że zbyt łatwe.

Agent federalny o nazwisku Phillip Jardine był w zmowie z Włochami. Cały plan polegał na tym, żeby nakłonić Murphych do przejęcia przesyłki, a potem zrobić na nich nalot.

Większość heroiny miała trafić z powrotem do Morettich.

To była tylko pułapka, żeby wykończyć Irlandczyków.

I zadziałała.

Daliśmy się nabrać – myśli Danny. – Połknęliśmy przynętę razem z haczykiem i żyłką.

Policja zrobiła nalot na Murphych i Moretti odzyskali swój towar.

Z wyjątkiem dziesięciu kilo, które Danny schował.

To była ich asekuracja, pieniądze na ucieczkę, fundusze, które pozwoliłyby im zniknąć z radaru, dopóki sprawa nie przycichnie.

Tylko że Danny oddał je oceanowi, bogu morza.

Jimmy tylko się na niego gapi.

Podchodzi do nich Ned Egan. Długoletni ochroniarz Marty’ego jest po pięćdziesiątce, zbudowany jak hydrant przeciwpożarowy, ale o wiele twardszy. Nikt nie zadziera z Nedem Eganem, nikt nawet nie próbuje na ten temat żartować, bo Ned Egan zabił więcej ludzi niż cholesterol.

Marty zostaje w samochodzie, bo nie ma zamiaru wychodzić na to zimno. Kiedyś po usłyszeniu nazwiska Marty’ego Ryana dorośli mężczyźni sikali w portki, ale od tego czasu minęło wiele dni. Teraz jest starym człowiekiem, przeważnie pijanym, na wpół ślepym od zaćmy. 

Podchodzą jeszcze dwaj mężczyźni.

Sean South nie mógłby bardziej wyglądać na Irlandczyka, nawet gdyby mu wetknąć fajkę do ust i założyć zielony kostium leprechauna. Ze swoimi jasnorudymi włosami, piegami i schludnym wyglądem Sean wydaje się równie niebezpieczny jak jednodniowy kociak, ale wystarczy dać mu jakikolwiek powód, a strzeli ci w twarz, a potem pójdzie na burgera i piwo.

Kevin Coombs wciska ręce w kieszenie czarnej skórzanej kurtki, którą nosi, odkąd Danny go zna. Z długimi, potarganymi brązowymi włosami sięgającymi ramion i trzydniowym zarostem Kevin wygląda jak typowy punk ze Wschodniego Wybrzeża. Gdy się do tego dołoży picie, wychodzi pełny irlandzko-katolicko-alkoholowy zestaw. Ale jeśli potrzebny jest ktoś do poważnej roboty, Kevin nie zawiedzie.

Sean i Kevin są nazywani „ministrantami”. Lubią powtarzać, że udzielają „ostatniego namaszczenia”.

– Co my tu robimy, szefie? – pyta Sean.

– Wyrzuciłem tę heroinę – powtarza Danny.

Kevin mruga. Nie może w to uwierzyć. Potem jego twarz wykrzywia gniewny grymas. 

– Ty chyba, kurwa, żartujesz?

– Uważaj, co mówisz – odzywa się Ned. – Rozmawiasz z bossem.

– To były miliony dolarów – odpowiada Kevin.

Danny wyczuwa w jego oddechu alkohol.

– O ile w ogóle udałoby się ją sprzedać – mówi. – Nie wiedziałbym nawet, do kogo z tym iść.

– Liam wiedział – odpowiada Kevin.

– Liam nie żyje – ripostuje Danny. – To gówno ściągnęło na nas same złe rzeczy. Ścigają nas gliny z nakazami aresztowania, że już nie wspomnę o Morettich.

– Właśnie dlatego potrzebowaliśmy pieniędzy, Danny – odzywa się Sean.

– Wszyscy będą nas ścigać. Włosi, federalni… – dodaje Jimmy.

– Wiem – odpowiada Danny i myśli: ale nie Jardine. Może inni federalni, ale nie ten. Nie mówi tego pozostałym, nie ma sensu obciążać ich tą wiedzą, zarówno dla ich dobra, jak i jego własnego. – Ale heroina była dowodem. Pozbyłem się go.

– Nie mogę uwierzyć, że tak nas wrobiłeś – stwierdza Kevin.

Danny widzi, że jego nadgarstek porusza się lekko tuż nad kieszenią kurtki, i wie, że Kevin trzyma w dłoni pistolet.

Jeśli Kevin sądzi, że może to zrobić, zrobi to.

Sean też.

Ministranci są warci jeden drugiego.

Ale Danny nie sięga po własną broń. Nie musi. Ned Egan go uprzedził.

Mierzy w głowę Kevina.

– Kevin – mówi Danny – nie zmuszaj mnie, żebym cię wrzucił do oceanu razem z tym proszkiem. Bo tak zrobię.

Sprawa waży się na krawędzi.

Wóz albo przewóz.

Naraz Kevin wybucha śmiechem. Podnosi głowę i ryczy głośno: 

– Wrzuciłeś dwie bańki do wody?! Mamy na głowie fedów?! I Włochów?! Cały pieprzony świat?! Kurwa, co za dowcip! Uwielbiam to! Człowieku, jestem z tobą! Jestem z ekipą Danny’ego Ryana! Od kołyski aż po pieprzony grób!

Ned opuszcza pistolet.

Odrobinę.

Danny się rozluźnia. Odrobinę. Dobre w ministrantach jest to, że są szaleni. Złe w ministrantach jest to, że są szaleni.

– Dobra, nie róbmy tu parady – mówi Danny. – Rozproszcie się. Będziemy w kontakcie przez Berniego.

Bernie Hughes, stary księgowy organizacji, zaszył się w New Hampshire, bezpieczny – przynajmniej na razie – od federalnych i Morettich.

– Jasne, szefie – mówi Sean.

Kevin kiwa głową.

Wracają do samochodów i odjeżdżają.

Jesteśmy uchodźcami – myśli Danny, jadąc przed siebie.

Pieprzonymi uchodźcami.

Uciekinierami.

Wygnańcami.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Miasto marzeń. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Miasto marzeń
Don Winslow0
Okładka książki - Miasto marzeń

Druga część wielkiej sagi kryminalnej o irlandzkich i włoskich organizacjach przestępczych w Ameryce w latach 80. i 90. XX wieku Hollywood. Miejsce, gdzie...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Bądź tak po prostu
Ewelina Dobosz ;
 Bądź tak po prostu
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Pokaż wszystkie recenzje