Mafia, która rozbawi Cię do łez. „Szefowa wszystkich szefów" - komedia antysensacyjna Aleksandry Tyl

Data: 2023-06-23 13:50:47 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Marek pracuje jako przedstawiciel handlowy. Zarabia sporo, ale nie na tyle dużo, by pozwolić sobie na wszystko. Zaczyna doskwierać mu poczucie, że choć dobiega trzydziestki ? nie odniósł sukcesu, nie ma nawet własnego mieszkania, a czas przecież biegnie tak nieubłaganie.

Nadchodzi jednak dzień, gdy na skutek splotu wydarzeń Marek doznaje olśnienia. Znajduje sposób, by w szybkim tempie zdobyć to, o czym wcześniej marzył ? a nawet więcej! Dużo więcej! Pieniądze, respekt, władzę. Trzeba się tylko wyrwać z systemu. Założyć mafię. I zostać szefem. Tym głównym, którego wszyscy się słuchają, przed którym drżą i który kręci światem.

Plan, może i naiwny, a jednak znajdują się chętni. Najpierw koledzy z pracy, owładnięci myślą zdobycia szybkiej kasy, potem znajomi znajomych. W magazynie, na tyłach manufaktury, powstaje tajne miejsce spotkań. Organizacja rusza.

I wtedy pojawia się kobieta.

W tej komedii nie znajdziecie krwawych porachunków, spektakularnych pościgów ani nawet strzelaniny. To komedia ANTYsensacyjna.

Uprzejmie prosimy nie brać przykładu z bohaterów!

Szefowa wszystkich szefów Aleksandra Tyl grafika promująca książkę

Do lektury książki Aleksandry Tyl Szefowa wszystkich szefów zaprasza Wydawnictwo Prozami. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Szefowa wszystkich szefów.

Nie wiem, co mi odbiło, że na imprezie firmowej podszedłem do narzeczonej prezesa i wyznałem jej miłość. To było spontaniczne. Patrzyłem na nią, gdy stała samotnie, sącząc leniwie drinka. Miałem wrażenie, że jest smutna. To akurat mnie nie dziwiło, bo przecież trudno być zadowolonym, gdy ma się za faceta łysiejącego, otyłego, wątpliwej urody i w dodatku starszego o trzydzieści lat rozwodnika z bagażem życiowych doświadczeń.

Ona była młoda, miała jakieś dwadzieścia sześć lat, może dwadzieścia osiem – tyle co ja. I była ładna. Miała piękną twarz, czasem zbyt krzykliwie umalowaną, ale nadal ładną, z wąskimi delikatnymi ustami, które częściej układały się w kreskę niż uśmiech, co zwracało moją uwagę i pozwalało snuć domysły.

Była drobnej postury, ale bardzo zgrabna. I nosiła ubrania, które podkreślały wszystkie zalety figury. 

Wiedziałem, że ma na imię Julka, chyba od Julii albo od Julity. Borcuch mówił na nią „Myszko”.

Nie pasowali do siebie. Wyobrażałem sobie, że ona bardzo się z nim męczy. Że sama nie wie, dlaczego z nim jest. Może dręczył ją brak wiary w siebie i dlatego zadowoliła się naszym prezesem, będącym już u schyłku życia. Wiekowo nie był aż tak stary, w końcu pięćdziesiąt sześć lat to dla niektórych dopiero środek, a nawet początek, ale Borcuch wyglądał na schorowanego. Miał bladą twarz i podkrążone oczy. Z powodu nadwagi, a zapewne też wielu innych chorób, których się tylko domyślałem – cukrzycy, nadciśnienia – puchły mu nogi i dłonie. Czasem odnosiło się wrażenie, że za chwilę pęknie. Nie było w nim dawnej energii, nawet gdy znajdował się przy narzeczonej. Wyraźnie uchodziło z niego życie. Obstawiałem więc, że długo już gość nie pociągnie.

A mogła mieć każdego. Z jej urodą, a nawet z tym dzieckiem, które miała z kimś innym, mogłaby znaleźć sobie odpowiedniego – młodego, energicznego, przystojnego – faceta, chociażby mnie.

Było mi jej żal, że musi spędzać czas z tym dziadem. O tym, że spędza z nim czas także w łóżku, wolałem w ogóle nie myśleć. Czasem, gdy pojawiał mi się w głowie taki niechciany obraz, wyobrażałem sobie, że ona podczas seksu z Borcuchem zamyka oczy i myśli o kimś przystojniejszym, na przykład o mnie.

Nie wiem wprawdzie, czy w ogóle mnie kojarzyła, bo przecież nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Patrzyłem na nią dotąd tylko zza swojego biurka, kiedy przychodziła czasem do firmy, w porze lunchu i razem z Borcuchem szli na obiad do restauracji.

Kiedy więc zobaczyłem ją na tej imprezie, najpierw w towarzystwie Borcucha i ich znajomych, a później samą, pomyślałem, że to moja szansa. Albo że to jej szansa. Albo że to szansa dla nas obojga. Właściwie nie wiem, co sobie pomyślałem, bo nie przyglądałem się własnym myślom. Po prostu podszedłem do niej, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Może myślałem, że ona na to czeka? Może wyobrażałem sobie, że jestem niczym ten książę na rumaku, który wyrwie ją z rąk smoka? Nie mam pojęcia, co mną wtedy powodowało. Nie byłem nawet przecież pijany, ledwie napoczęte drugie piwo nie dawało oznak upojenia. Trzymałem się pewnie i choć przez moment błysnęła myśl, że może prezes w tym czasie wróci i nie zdążymy uciec, nim zdzieli mnie w twarz, to nie bałem się takiego scenariusza. Nawet widmo ewentualnej utraty pracy nie było dla mnie przeszkodą.

Podszedłem z lekkim uśmiechem. Spojrzała na mnie bez szczególnego zainteresowania, jej oczy nie wyrażały dosłownie nic, a usta miała jak zwykle ułożone w neutralną kreskę.

– Dobry wieczór – przywitałem się zmysłowym głosem.

Ona tylko skinęła głową, po czym odwróciła wzrok, wypatrując koleżanek lub narzeczonego.

– Dobry wieczór – powtórzyłem. – Piękny wieczór. Nie taki piękny jak ty... – Zawahałem się, czy wypada zwracać się do niej po imieniu, ale przecież byliśmy w podobnym wieku.

– Słucham? – spytała, patrząc teraz na mnie. Udało mi się jednak zwrócić jej uwagę.

– Powiedziałem, że wieczór jest piękny. Ale byłby piękniejszy, gdybyśmy stąd uciekli. Zakochałem się w tobie, nie mogę przestać o tobie myśleć – wyszeptałem, nachylając się ku niej.

O mało nie zakrztusiła się drinkiem. Potem spojrzała na mnie z góry. Nie wiem, jak to możliwe, bo przecież była o głowę niższa. A jednak miałem wrażenie, że jest ponad mną i patrzy na mnie z góry. W jej wzroku było coś niepokojącego.

– Za wysokie progi jak na twoje nogi – wycedziła zdumiewająco lekko, a przy tym z taką pewnością siebie, jakby nie miała co do swoich słów żadnych, ale to żadnych wątpliwości.

Wtedy przyszły jej dwie koleżanki. Zainteresowały się, kim jestem, a ona coś tam im odpowiedziała, chyba że jestem nikim i że podbijam do niej, że jestem jakiś chyba wariat. Śmiały się, niemal zanosiły się tym śmiechem. Pytały, z czym do ludzi, i to pytanie chyba skierowane było do mnie.

Ale ledwo cokolwiek słyszałem. Tylko ten śmiech.

Nazwała mnie nikim. NIKIM?

Kurwa mać. Ja pierdolę.

A ten łysy oblech to niby jest ktoś? Bo jest prezesem?

Kiedy wracałem do swojego stolika, niemal na oślep, ogłuszony fatalną reakcją tych kobiet, starałem się trzymać pion. To znaczy szedłem prosto, ale wewnątrz czułem się przygięty, niemal znokautowany. Jakbym dostał pięścią w brzuch.
W połowie drogi, gdy mijałem kolegę z działu produkcji, jednego z tych typków, którzy nawet na imprezy firmowe przychodzą w roboczych bluzach, zauważyłem, że na mnie spojrzał. Po prostu uniósł wzrok i spojrzał. Zwyczajnie, przelotnie, jak na przechodzącego obok. Ale mnie to tak wkurwiło, że podskoczyłem do niego, chwyciłem za tę bluzę i miałem ochotę mu przywalić. Opanowałem się jednak.

– Pierdol się – wycedziłem wprost do jego ucha.

Był przerażony, niemal słyszałem, jak bije mu serce. Patrzył na mnie oczami jak spodki.

– O co ci chodzi, stary? – spytał.

Ale ze mnie już trochę zeszło to ciśnienie. Poluzowałem uścisk.

Nagle poczułem, jak ktoś mnie łapie za marynarkę.

– Masz problem, frajerze? – Usłyszałem agresywny głos za plecami.

To byli koledzy tamtego, wszyscy z działu produkcji, w takich samych bluzach, trochę już podchmieleni. Ale waleczni. Mimo że jeden w okularach.

Rozejrzałem się za własnymi kolegami. Stali nieopodal, wpatrując się w nas z ciekawością. Żaden się nie ruszył, żeby mi pomóc.

– Szukasz zaczepki? – dopytywał jeden z tych z produkcji. – To dawaj, dawaj, pokaż, co potrafisz. – Zaczął podskakiwać i wysuwać ręce zwinięte w pięści jak bokser.

– Nie szukam zaczepki – wyjaśniłem, starając się, żeby mój głos brzmiał teraz spokojnie. Co tu dużo gadać, nie miałem z nimi szans, a nie chciałem wzbudzać sensacji wśród gości i niedoszłej ukochanej.

– Przeproś kolegę, leszczu – nakazał okularnik.

– Przepraszam – wydukałem i spuściłem wzrok. Chciałem odejść, ulotnić się, zniknąć.

Naprawdę nie wiem, co mi strzeliło, żeby podrywać narzeczoną szefa, a wkrótce potem nawrzucać koledze z działu produkcji.

To nie był mój najlepszy wieczór.

A jednak jeden z tych, które dzięki splotom różnych wydarzeń potrafią wpłynąć na resztę życia.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Szefowa wszystkich szefów. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Szefowa wszystkich szefów
Aleksandra Tyl 3
Okładka książki - Szefowa wszystkich szefów

Marek pracuje jako przedstawiciel handlowy. Zarabia sporo, ale nie na tyle dużo, by pozwolić sobie na wszystko. Zaczyna doskwierać mu poczucie, że choć...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Bądź tak po prostu
Ewelina Dobosz ;
 Bądź tak po prostu
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Pokaż wszystkie recenzje