Wydawnictwo: Studio Emka
Data wydania: 2014-04-24
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 304
Wiele amerykańskich filmów i seriali (choćby z ostatnio oglądanych: „Ścigani”, „Kości”, „Skazany na śmierć”) skupia się na opuszczonej przez ojca rodzinie, w której dzieci wychowywały się tylko z matką lub tułały po rodzinach zastępczych. Jednak to nie wszystko – ojciec zawsze opuszczał dzieci w słusznej sprawie, chcąc je chronić przed niebezpieczeństwem. Zawsze jednak obserwował, będąc gdzieś niedaleko i czuwał nad nimi, nierzadko ratując z opresji. Można powiedzieć, że Amerykanie upodobali sobie mit dobrego ojca, który poświęca się zarówno dla dobra rodziny jak i dobra kraju (np. chcąc zdemaskować groźną grupę przestępczą). Dzieci, niezależnie czy będzie to córka czy syn, wchodzą w dorosłe życie i nagle, często w niesprzyjających warunkach, poznają swojego ojca. Po wybuchu nienawiści, wykrzyczeniu sobie wszelkich krzywd, ostatecznie rozumieją decyzję rodziciela i zaczynają stać za nim murem. A nawet poświęcać się dla spraw, za które on, amerykański bohater, stracił swoje życie (bo przyznajmy, zawsze tak jest – ojciec musi zginąć, by dziecko kontynuowało jego dziedzictwo, nawet jeśli życzenie ojca było zupełnie inne). Podziwiamy szlachetność, a także poświęcenie dziecka, które z nieudacznika zamienia się w człowieka czynu. Wiemy, że rodzina nie rozpada się, bo ojciec był alkoholikiem lub wdał się w romans. Nic z tych rzeczy! Ojciec jest bohaterem, dlatego odszedł. Ratował rodzinę, a przy okazji swój tyłek. Bo w końcu łatwiej uciekać samemu niż z bagażem w postaci żony i dziecka.
Mit amerykańskiego taty bohatera nijak ma się do tego, co przedstawił Remigiusz Grzela w „Złodziejach koni”. Choć nie, można powiedzieć, że ma wiele wspólnego, lecz zamiast przedstawiać jednego z ojców w glorii i chwale, użył zupełnie innej perspektywy. Takiej naszej polskiej. Nie ma więc fanfar ani kontynuacji dziedzictwa. Jest za to tchórzostwo, ucieczka przed problemami i tak naprawdę uruchomienie lawiny wydarzeń, która ma wpływ na życie dwóch kolejnych pokoleń.
Zaczęłam od przywołania amerykańskiego ojca, gdyż to była jedna z pierwszych myśli, która nasunęła mi się po zakończeniu lektury. Stanisław, najstarszy z rodu, przeżył II wojnę światową. Należał do partyzantki, która działała jeszcze po oficjalnym zakończeniu manewrów wojskowych. Partyzanci nadal wykonywali wyroki na radzieckich żołnierzach, co ściągnęło na nich potępienie nowych władz. Z dzisiejszej perspektywy jedni mogą powiedzieć, że Stanisław był bohaterem. Inni z kolei, okrzykną go katem, który samowolnie wymierzał sprawiedliwość, co zresztą miało miejsce w polskim studiu telewizyjnym, do którego został zaproszony na wywiad (może niedosłownie, ale między wierszami). Jedni go nienawidzą, inni kochają. Nie zmienia to jednak faktu, że sam Stanisław w tamtych, minionych czasach uważał, że działał słusznie, a przede wszystkim dla dobra ojczyzny. Później przyszedł czas na wyniesienie się do Stanów Zjednoczonych, by móc rozpocząć nowe życie, wolne od wyroku, który nad nim wisiał. Tym samym zostawił Ninę, dziewczynę, z którą przeżył tyle lat w lasach, w partyzantce i... syna, którym nigdy się nie zainteresował. Ani zaraz po wyjeździe za granicę ani też później, w dorosłym życiu. Z pozoru mamy więc wszystko: ucieczkę przed władzą, bohaterskie wyczyny, opuszczenie rodziny. Jednak Stanisław, w przeciwieństwie do swoich amerykańskich odpowiedników, nie robi tego ze szlachetnych pobudek, a jedynie czystego egoizmu. A może nie? Może właśnie w ten sposób chroni rodzinę? Przed przeszłością? Przed sobą? Czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć, gdyż Grzela zostawia bardzo duże pole do własnej interpretacji. Choć powyżej nakreślona sylwetka Stanisława może kojarzyć się z postacią negatywną, nie powinniśmy tak szybko go skazywać na potępienie. Bo tak jak wielokrotnie bohater podkreśla – kiedyś było inaczej i nie da się tak łatwo tego ocenić, szczególnie z wygodnego, miękkiego fotela.
Nie zmienia to jednak faktu, że ucieczka Stanisława, wynikająca być może z tchórzostwa, a być może ze zwykłego instynktu przetrwania, naznaczyła życie syna, Jerzego. Choć ten z kolei pozostał przy rodzinie, nie potrafi zbudować prawdziwych relacji ze swoim jedynym potomkiem, Kamilem. Z żoną idzie mu dobrze, gorzej, gdy przychodzi do rozmowy z synem. Wydawałoby się, szczególnie czytając relację najmłodszego z panów, że Jerzy i Kamil nie znoszą się, a być może nawet nienawidzą. Jerzy nie potrafi pochwalić syna, nie potrafi go wspierać ani nawet spędzać wspólnie czasu. Gdyby nie Ewa, matka Kamila, rodzina z pewnością dawno nie jadałaby wspólnych niedzielnych obiadów, a nawet ze sobą nie rozmawiała. Żaden z nich nie potrafi ugryźć się w język, by przerwać to zamknięte koło. Jerzy jest złym ojcem – choć żyjącym obok, to nieobecnym w życiu syna. Podobnie jak Stanisław. Lecz znów warto zadać sobie pytanie: czy rzeczywiście tak łatwo jest nam ocenić kogoś tylko obserwując relacje z zewnątrz?
Kamil też wydaje się człowiekiem niedostosowanym do życia. Na razie chce robić ojcu na złość, sami jednak jeszcze nie wiemy, jakim ojcem będzie on sam. Czy przerwie ten łańcuch? Czy będzie w końcu pierwszym mężczyzną w rodzinie, który stanie się prawdziwym ojcem? Nie wiemy tego, możemy się jedynie domyślać i snuć przypuszczenia. Autor zostawia nas po raz kolejny ze stertą pytań. Ale czy mamy na co narzekać? Zdecydowanie nie. Każdy z nas po zakończeniu powieści zaczyna się zastanawiać, jak ostatnie wydarzenia opisane przez Grzelę miały wpływ na losy mężczyzn. Stajemy się reżyserami ich życia, a spektakl, który kreujemy zależy tylko od naszej bazy doświadczeń i wydarzeń, których byliśmy świadkami we własnym życiu.
Pomimo że jest to opowieść o ojcach, synach i ich relacjach, nietrudno zauważyć, że każdy z mężczyzn odnajduje jakiś cel w swoim życiu po poznaniu właściwej kobiety. W sumie to one zaczynają prowadzić ich życie, pozwalają im funkcjonować w społeczeństwie czy też uczą jak czerpać przyjemności z dnia codziennego. Dotyczy to zarówno Stanisława, Jerzego jak i na samym końcu Kamila. Każdy z nich mając u swojego boku wybrankę przechodzi przez życie pewniej, a może nawet świadomiej. Kobiety są tu zepchnięte na drugi plan, lecz na każdej stronie czuć ich obecność, a przede wszystkim ich wpływ na życie ojców, mężów i synów. Tylko one potrafią ich ujarzmić – są ich nierozłączną częścią.
„Złodzieje koni” to również próby pogodzenia się ze śmiercią. I znów, każdy z mężczyzn musi na swój sposób zmierzyć się z odejściem bliskiej osoby. Każdy z nich ma swoją metodę. Każdego z nich zetknięcie ze śmiercią odmienia. Łączy ich jedno – czy to Stanisław, czy Jerzy, czy Kamil, śmierć oswajają poprzez całkowite zanurzenie się w przeszłości bliskiej osoby.
Remigiusz Grzela zrezygnował z jasnego podziału na dobrych i złych. Początkowo wydaje nam się, że najbardziej pokrzywdzony jest Kamil, jednak z każdą przewróconą stroną, czarne nie wydaje się już czarne. Powoli poznajemy mężczyzn, poznajemy ich perspektywę i przynajmniej częściowo próbujemy zrozumieć ich zachowanie i wybory. Choć w książce nie doświadczymy zwykłej, normalnej rodziny, zżywamy się z bohaterami i przeżywamy kolejne wydarzenia, z którymi muszą się zmierzyć. Ponadto pisarz postanowił napisać powieść na trzy głosy, aby zarówno Stanisław jak i Jerzy czy Kamil przedstawili swój punkt widzenia, a tym samym żaden z nich nie stanął na przegranej pozycji. Warto zaznaczyć, że każdy z nich używa nieco innego języka, dzięki czemu ich historie stają się autentyczne, nawet jeśli przeklinają, nawet jeśli zaciągają.
Trzy głosy, trzy pokolenia, trzech mężczyzn naznaczonych przez przeszłość. Jak ich losy poprowadził autor? Musicie sami się przekonać, czytając najnowszą powieść „Złodzieje koni” Remigiusza Grzeli. Ja tylko mogę ze swojej strony gorąco polecić książkę, gdyż warto poświęcić chwilę na zapoznanie się ze Stanisławem, Jerzym i Kamilem.
Pan się mną interesuje ze względu na moją długowieczność. A to nie wystarczy. To nie moja zasługa. Jestem długowieczna przez Hitlera. Dowiedziono naukowo...
Młody warszawski dziennikarz żyje w klinczu zarabianych na szybko pieniędzy, gonitwy za prasową sensacją i mało komfortowej samotności. Pewnego dnia mija...
Przeczytane:2014-07-02, Ocena: 6, Przeczytałam, 52 książki 2014, polskie czytanie, Z własnej biblioteczki,