W życiu Sońki wszystko skończyło się dawno, dawno temu, wraz z wojną. Przeżyła i poczuła wtedy tyle, że później już ani żyła, ani czuła, mając jedynie wspomnienia i psią obrożę z gotyckim napisem. Przypadkowe spotkanie przy wiejskiej drodze daje początek opowieści, która wreszcie może zostać wysłuchana.
Powiernikiem Sońki zostaje Igor -- wzięty reżyser teatralny -- który niespodziewanie znalazł się gdzieś poza zasięgiem sieci komórkowych. Na bieżąco przekształca historię staruszki w sztukę teatralną, tworząc własną wersję wydarzeń. A kiedy zdawać by się mogło, że wyczerpał już limit pomysłów, w wiejskiej chacie pojawia się Ignacy, o którym Igor uporczywie próbował zapomnieć...
Sońka to wielka, ale kameralna, prosta, choć niełatwa, wyciszona, lecz kipiąca emocjami, pacyfistyczna, a jednocześnie brutalna historia przepełniona miłością. Autor wykorzystuje konwencję romansu wojennego, by opowiedzieć o kiedyś i teraz; o tu i tam; o piekle i raju pamięci.
Ignacy Karpowicz po raz kolejny zaskakuje, jeszcze bardziej zachwyca i udowadnia, że po sukcesach Balladyn i romansów oraz ości na dobre wszedł do literackiej superligi.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2014-05-22
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 208
„Sońka” Ignacego Karpowicza pochłonęła mnie bez reszty, bez przerw i bez jakichkolwiek oczekiwań wobec lektury. Zanurzyłam się w niej żarłocznie. Zachłystywałam się sformułowaniami, zagarniałam chciwie kolejne sceny, które wcinały się w umysł. Gdy skończyłam, prawie się oblizałam. Zachwycona, zdziwiona, zadowolona z dokonanego wyczynu. Odetchnęłam, odstawiłam na chwilę, by ochłonąć i… następnego dnia sięgnęłam po nią znowu. Już wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Mój głód został zaspokojony, już przeżyłam wrażenia, nie musiałam się więc spieszyć w obawie, że ktoś może mi wyrwać przyjemność z rąk. Teraz mogłam na spokojnie i z wyrafinowaniem zanurzać się w treść, dawkować ją porcjami, miesić w głowie słowa, powtarzać je, by wyryły się w pamięci na dłużej, dokładać i żuć ze smakiem. Za pierwszym razem to była lektura wygłodniałego czytelnika rzucającego się dziko na literacką strawę, za drugim razem to była niespieszna uczta delicjusza, który doskonale wie, z jak wykwintnymi doznaniami artystycznymi przyjdzie mu obcować.
Karpowicz w sposób z pozoru przypominający klimaty baśniowych opowieści splata los starowinki Sońki i współczesnego yuppie Igora, wziętego reżysera. Trafią na siebie przypadkiem na poboczu piaszczystej drogi. Ona prowadzi z pastwiska krowę do skromnego obejścia. Jemu psuje się luksusowe auto i na dodatek brak zasięgu telefonii komórkowej. Bezradny dołącza do wiejskiego korowodu. Idą razem. On słucha. Ona opowiada. Jednak to, co pierwotnie we wspomnieniach kobiety zapowiadało się na romantyczną miłość, zaczyna się zabarwiać rdzawą czerwienią krwi, żółcią skrywanych zawiści, czernią wojennych masakr. Wydawałoby się, że oddalone od biznesowej gonitwy i wielkomiejskiego blichtru Podlasie wraz z upływem sennie przemijających pór roku zdążyło już zapomnieć o tym, co działo się w sercach i umysłach mieszkańców dawno, dawno temu. Tymczasem nieoczekiwane spotkanie Sońki i Igora okazuje się być oswobadzającym katalizatorem dla obojga bohaterów. U każdego z nich pamięć odżywa w zupełnie inny sposób.
Powieść Karpowicza jest wielopłaszczyznowa. Znajdziemy w niej tak miły sercu i łatwo uchwytny wątek miłości. Znajdziemy nić tragicznych przypadków, ludzkie namiętności i rodzicielskie grzechy. Znajdziemy nie tylko wojenne okrucieństwo czy religijny i narodowy tygiel powiązań sąsiedzkich. Znajdziemy wreszcie tradycję, odnowę i przemianę. Ja natomiast chciałabym się skupić na sposobie, w jaki do zwierzeń głównej bohaterki podchodzi sam autor, który ze źródłowej historii Sońki tworzy wtórną opowieść o niej samej. Igor jako reżyser dokonuje bowiem przełożenia zasłyszanej historii na adaptację sceniczną. W nurt przejmujących wspomnień wkrada się twór sztuczny z technicznymi didaskaliami o oświetleniu, rekwizytach czy szczegółach scenografii. Prywatne wyznanie zaczyna przybierać charakter przedstawienia na potrzeby szerokiej publiczności. Widzowie i krytycy będą się mu teraz przypatrywać z dystansem i chłodno analizować z perspektywy teatralnych foteli. Mam wrażenie, że tą inscenizacją Karpowicz celowo przełamuje płynność pierwowzoru, jakby drażnił się z odbiorcą, nie pozwalając mu w pełni nasycić się nastrojem chwili. Próbując oddać autentyk stworzony przez życie, buduje duplikat zrekonstruowany przez ziemskiego sztukmistrza. Prawdę powiedziawszy, nie jest to jedyny przykład, gdy do głosu dochodzi dwoistość, ale niewątpliwie jeden z najbardziej wyraźnych.
„Sońka” to książka nieobszerna, liczy sobie zaledwie dwieście stron, ale autor zmieścił w niej bogactwo tematyki, która na długo zapada w pamięć. Zalega w niej kamieniem i odzywa się, wydawałoby się, w zupełnie nieoczekiwanych momentach, ponieważ postać kobiety potrafi wyłonić się niczym drżący obraz wymykający się spod przymkniętych powiek. Takie doznania przytrafiają mi się też czasami po lekturze Myśliwskiego czy Kolskiego. Choć stylistycznie inni, to moja reakcja na nich okazuje się być podobna.
Uważam, że Ignacy Karpowicz stworzył niesamowitą historię i opatrzył ją w oryginalny sposób. Zachwyca język powieści. Jest jak miękka i podatna tkanka, którą autor z lubością nagina, kształtuje, rzeźbi. Raz rozluźniona, innym razem zwarta, sprawia wrażenie zupełnie bagatelnego narzędzia użytego do doniosłych momentów. Efekt? Świetny.
Dawno nie czytałam książki, która zrobiłaby na mnie tak mocne wrażenie jak „Sońka” Karpowicza, bo „Sońka” to lektura piękna. Piękna stylistyką, krystaliczną aurą, którą wokół siebie wytwarza, paletą otaczających słów i czystością bezwarunkowej miłości. Ale „Sońka” to również lektura bezwzględnie okrutna. Okrutna bagażem wielonarodowych demonów, ciężarem ludzkich żądz, a nawet brzemieniem kobiecości. Łącząc te przeciwstawne cechy, Karpowicz przekazał historię, która w równym stopniu oczarowuje, co niepokoi. Czytajcie więc „Sońkę”, bo naprawdę warto.
Uwielbiam książki, które wywołują u mnie podskórne drżenie.
Taka właśnie jest "Sońka" Ignacego Karpowicza. Pochłonęłam ją w jeden wieczór. A może to ona mnie pochłonęła?
Napisana pięknym językiem przenosi czytelnika na Podlasie i w magiczny śwat wyjątkowej głównej bohaterki. Historię jej życia poznajemy dzięki przypadkowej ( przypadki podobno nie istnieją) wizycie Igora Grycowskiego- znudzonego życiem, wypalonego reżysera, człowieka o sporym ego, który jest z zupełnie innej bajki. No właśnie... Rzeczywistość magiczna, czas chyba płynie tu trochę inaczej: "Jestem w bajce, pomyślał, w bajce o życiu. W innej konwencji życie jest nie do zniesienia."
Sońka to prosta, poczciwa babuleńka, jest też pies Borbus i kot Jozik. Jest tu i chatka, i choć nie na kurzej stopce, to jednak dzieją się w niej rzeczy dziwne. Opowieść kobiety nabiera kolorów, kształtów. Nikt, nawet znany reżyser, nie wymyśliłby sam scenariusza, jaki napisał dla Sońki los. I cóż z tego, że "Kontakt z baśnią lub mitem wyniszcza ciało. I że dzieciństwo na zawsze w człowieku zostaje jak pory roku czy okrucieństwo: można się zaprzeć, ono jednak nie da się zabić, zamalować, zapomnieć(...)".
Sońka jak mityczna prządka snuje nić swojego żywota, młodniejąc, przeżywając raz jeszcze to, co piękne i to, co smutne. Sońka jak mędrzec z wcale niedalekiego wschodu wypowiada zdania na miarę sentencji. Sońka niczym Szeptucha zaklina, rzuca uroki, czaruje słowami:
"Bo jak człowiek, a na pewno wiejska kobieta, za dużo czuje i za szybko żyje, to mu gdzieś coś iskrzy, iskrzy, iskrzy, a potem cała instalacja do niczego się nie nadaje."
"To nieprawda, że zakochanym czas mija w okamgnieniu. Czas płynie inaczej, jednak nie przyspiesza. Oczy patrzą ciężko i uważnie. Powieki ciążą. Każda wspólnie spędzona minuta wydaje się dłuższa, większa i głębsza niż rok spędzony samotnie."
Między Sońką a Igorem istnieje pewna relacja. Ona pretenduje do roli Muzy, a on jest tym oczekiwanym od jakiegoś czasu Aniołem Śmierci. Są sobie potrzebni, choć są z innych światów.
Karpowicz pisze językiem pełnym emocji, elektryzującym wnętrze. Do tego białoruskie słownictwo. I choć "świat nigdy nie sprzyjał mniejszym i słabszym", Sońka urasta do roli nie tylko postaci z dramatu Igora, ale i do roli bohaterki literackiej, która zostaje w pamięci i wpisuje się w nową historię literatury polskiej.
Każdy z nas jest zaklętą, magiczną księgą, pełną tajemnych znaków i symboli, z której wiele można odczytać i nauczyć się. Polecam!
Dawno, dawno temu na dalekim Podlasiu, we wsi pod granicą białoruską mieszkała Sońka. Stara już była i miała jedno tylko marzenie, aby opowiedzieć komuś historię swojego życia. Był też sobie Igor, warszawski reżyser teatralny, odnoszący sukcesy, bogaty, lekko zblazowany człowiek, który pewnego dnia trafia do wioski, w której mieszka Sonia i z powodu zepsutego samochodu i braku zasięgu pozostaje w niej korzystając z gościnności staruszki.
Co może przyciągać wzajemnie tych dwoje, tak różniących się od siebie ludzi? To proste. Igor osiągnął wiele, ale zaczyna mieć wątpliwości, czy to, co robi, jest dobre i czy ma jakikolwiek sens. Sonia zaś potrzebuje kogoś, komu będzie mogła opowiedzieć swoją historię. Traktuje młodego dla niej, pięknego chłopaka jak anioła śmierci, który przybył właśnie po nią, ale zanim zabierze ją tam, gdzie nie ma już nic, musi wysłuchać opowieści…
Matka Sonii, rodząc ją, sama oddała życie. Ojciec przeklina córkę i obwinia o śmierć matki. Znęca się nad nią fizycznie i psychicznie, regularnie bijąc i gwałcąc. Twierdzi, że skoro odebrała życie jego żonie, to teraz musi ją zastąpić…Dziewczyna zdaje się znosić ból i zniewagę w niemym cierpieniu. Tak mija dzień za dniem i tylko z daleka słychać doniesienia o tym, że w kraju trwa wojna. Ten kraniec świata, niemal dzika rubież pozostaje nietknięta… do czasu. Pewnego dnia przed Sońką staje Joachim, oficer, niemiecki esesman. I oto wbrew historii, wbrew ludzkości, wbrew całemu światu, ta dwójka zakochuje się w sobie bez pamięci. Nie przeszkadza im nawet to, że mówią różnymi językami i rozumieją się jedynie poprzez swoje uczucie. Widują się tylko pod osłoną nocy, ale to ich wcale nie uchroni przed złem, które czai się gdzieś w krzakach. Miłość Sońki jest tak wielka, że nawet kiedy Joachim przychodzi, aby powiedzieć jej, co za chwilę stanie się z żydowskim mieszkańcami wioski, ona myśli, a może tylko ma nadzieję, że oto mężczyzna jej życia właśnie roztacza przed nią plany ich wspólnej przyszłości.
Taka miłość nie ma racji bytu, z czego oboje zdają sobie sprawę. Ludzie nie wybaczą zdrady. Nie można kochać wroga – a Sonia kocha. Nie można nie chcieć, aby wojna się zakończyła – a Sonia chce żeby trwała całe wieki. Nie ma takiej możliwości. Los jej pokaże odbierając wszystkich tych, których kochała. W zamian za sprzeniewierzenie się, otrzyma w prezencie długie życie w samotności. Egzystencję na krańcu świata w towarzystwie krowy, gadającego psa i takiegoż kota. A może to już scenariusz reżysera Igora? Tego do końca nie wiem, bo najnowszą powieść I. Karpowicza trudno nazwać powieścią klasyczną i przystępną. Realizm miesza się z nutą magii, ale przede wszystkim z wątkami teatralnymi, tymi ze świata Igora – reżysera. Wszystko to miesza się ze sobą bardzo płynnie i przenika tak, że czasem trudno mieć pewność, czy to jeszcze życie, czy może już sztuka teatralna, którą Igor tworzy po śmierci Sonii. Wydaje mi się, że mieszanie tych dwóch światów niezwykle uatrakcyjnia fabułę. Sama historia Sońki jest trudna, wzruszająca i miejscami miażdżąca, ale jest tylko historią, których wiele. Natomiast połączenie jej z teatralnym światem Igora, nadaje jej oryginalności i sprawia, że jest niezwykle ciekawym doświadczeniem czytelniczym.
Sońka powstała w głowie autora już bardzo dawno temu, natomiast nie ujrzała wcześniej światła dziennego, bo nie była pełna, dopracowana. Sam Karpowicz przyznaje, że Sońka męczyła go przez tak długi czas, że choć teraz cieszy się, że już ma to za sobą, to wie, że nigdy o niej nie zapomni. Szczególnie, że pierwowzór Sońki żył naprawdę, gdzieś tam na Podlasiu, w odrzuceniu przez okoliczne społeczeństwo. Teraz przyszedł czas na to, żeby historia tej niezwykle silnej kobiety poszła dręczyć innych – wspomina w jednej z rozmów I. Karpowicz. I tak właśnie jest. Sońka wnika do środka, przez oczy, serce, duszę? Gryzie od środka i męczy. Daje też poczucie doświadczenia czegoś niezwykłego, pewnego rodzaju zaszczytu obcowania z Sonią i jej historią. No mówiąc po prostu kolokwialnie, książka wali po łbie i to porządnie! Jest niewygodna, niektórych pewnie wprawi w zakłopotanie, czasem obrzydzenie, ale i zachwyt. Sońka, to nie tylko historia bardzo trudnej miłości i jej konsekwencji. Wojna tylko pozornie jest tłem. Ona niestety gra tu jedną z głównych ról. Jest czasem okrutnym, niszczącym. Sprawia, że ludzie przestają być ludźmi, ale nie przestają czuć. Nawet w tak ciężkich czasach, może zdarzyć się miłość, która spada jak grom z jasnego nieba i choć człowiek, próbuje się bronić przed nią, zażenowany niestosownością pojawienia się jej w takiej chwili, nie jest w stanie nic na to poradzić. Sonia wiedziała, że miłość do Joachima prędzej czy później zniszczy ją i bliskich, że zostanie wyklęta do końca swoich dni, że przecież nikt nie zrozumie… Karą było kilkadziesiąt lat czekania, na możliwość podzielenia się swoją historią, na oddanie ją w inne ręce. Wreszcie Sonia zasypia z błogim uśmiechem na ustach, przyciskając do serca pudełko wedlowskich czekoladek…
Uczta najwyższej klasy
"Koniec świata ma do siebie to, że wojna dociera tam rzadko, najczęściej w formie obszarpanych uciekinierów, koślawych pogłosek i przetaczającego się po horyzoncie grzmotu; jeśli jednak już dociera, to w przerażającej postaci"
Dawno dawno temu tak właśnie zaczyna się Sońka.Tak jakby była piękną baśnią a nie bardzo brutalną, bolesną historią młodej Soni. Autor tak rozpoczyna tę historię, bo w życiu głównej bohaterki wszystko skończyło się dawno, dawno temu, kiedy skończyła się wojna.
Pewnego dnia Sonia spotyka Igora - reżysera, który staje się jej powiernikiem. Mężczyzna na bieżąco zmienia historię kobiety na sztukę teatralną. Kobieta opowiada historię swojej młodości, wojny i niespełnionej miłości.
Nie wiem dlaczego sięgnęłam po "Sońkę" Ignacego Karpowicza, coś mnie do niej przyciągnęło. Uważam, że nie znajdę słów, które opisałyby to co czułam czytając o losach tytułowej Soni. Miałam ochotę krzyczeć, płakałam i chwilami miałam wrażenie, że świat się zatrzymał i czeka aż skończę czytać. Podobne odczucia miałam, kiedy czytałam Czerń i purpurę.
"Sońka" to historia o wojnie, miłości i pamięci. Zapewnia cały wachlarz emocji i zostawia z całą masą przemyśleń.
I co tu napisać, gdy po przeczytaniu TAKIEJ historii słów brak?
Może napiszę tylko : Dziękuję. Dziękuję, Panie Ignacy, za tę przepiękną historię i za magię, która sprawiła, że nie mogłam (i nie chciałam) się oderwać od tej lektury.
Jest to przepiękna historia o miłości, która trwa do końca życia i jeden dzień dłużej.
O strasznych czasach II wojny światowej; o bólu i smutku. Ale jak opowiedziana ! Istny majstersztyk.
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Dzięki licznym metaforom, porównaniom, powtórzeniom i pytaniom retorycznym, ,,Sońka" jest magiczna i jedyna w swoim rodzaju.
Na długo pozostanie w moim sercu i na pewno do niej jeszcze nie raz powrócę.
A Pan Ignacy Karpowicz jest moim odkryciem tego roku. Z chęcią chwycę za inne książki autora.
Zdecydowanie polecam.
Słuchałam audiobooka i uważam, że naprawdę warto aby zanurzyć się w świat Sońki malowany po białorusku z mieszanką polskiego, z cudownym akcentem. Aby posłuchać pieśni. Wstrząsająca opowieść o miłości, okrucieństwie wojny. To historia o koszmarnym losie kobiet, przemocy usankcjonowanej patriarchatem, ludzkiej podłości, niegodziwości. Ale też trochę baśń. Baśń o miłości niemożliwej, pewnie trochę ubarwionej ale nadającej istnieniu w tych mrocznych czasach jakikolwiek sens. Książka, o której się nie zapomina.
Sońka to wielka, a jednocześnie kameralna, prosta, choć niełatwa, wyciszona, ale kipiąca emocjami, pacyfistyczna, ale i brutalna historia przepełniona...
Nowy kwiat ceszarza (i pszczoły) - to książka przekorna, błyskotliwa, bogata w podteksty proza podróżnicza ze świetnymi partiami reportażowymi, ukazującymi...