Wydawnictwo: GWP
Data wydania: 2010-10-02
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 200
Chmielewska, Rudnicka czy Doncowa - tych nazwisk chyba nie trzeba przybliżać fanom literackich komedii kryminalnych. Autorki gwarantują porcję dobrej rozrywki. Niedawno do tego zacnego grona dopisałam Irenę Matuszkiewicz i jej powieść Nie zabijać pająków, a teraz pojawiła się szansa na dorzucenie do listy jeszcze jednego tytułu. Rządna intryg i salw śmiechu zabrałam się za Siostrzyczkę Dariusza Rekosza.
Ta historia zaczęła się w jednym z gdańskich basenów miejskich w momencie, gdy pani Hania wkroczyła do damskiej szatni z niebieskim kubłem pełnym wody, mopem i płynem pod pachą. Obiekt był już zamknięty, przyszedł czas na porządki. Niestety zakres obowiązków Hanki Kaczyńskiej (Ale nie z TYCH Kaczyńskich!) nie przewidywał usuwania z toalety trupa nagiego mężczyzny z wyłupionymi oczami, nic więc dziwnego, że sprzątaczka krzyknęła z przerażeniem i pochyliwszy się nad niebieskim kubłem, zwróciła doń kawę oraz dwie delicje, które zdążyła przekąsić kilka chwil temu. Na pomoc przybiegł ratownik Marek oraz kasjerka Basia. Następnie zjawiła się policja. Sprawą zajął się nadkomisarz Maciej Szwerman i młodszy aspirant Jerzy Woźniak. Śledztwo ruszyło. Czego jak czego, ale w tej niewielkiej książeczce trupów nie brakuje. Część z nich charakteryzuje się brakiem gałek ocznych, co wywołuje niezdrowe zainteresowanie czytelnika i w pełni uzasadnione śledczych. Akcja rozkręca się coraz bardziej, źli przestają dbać o kamuflaż i w pewnym momencie robi się jatka rodem z amerykańskich filmów klasy B. Z niespiesznego kryminału ze średnio bystrym nadkomisarzem robi się coś na kształt chaotycznej sensacyjki. Zbyt szybko wiadomo kto i dlaczego jest odpowiedzialny za zbrodnie. Otoczka tajemnicy pryska. Krwią. Siostrzyczka zapowiadała się na niezły, zabawny kryminał. Niestety humorystyczne dialogi szybko mnie znużyły. Właściwie wszyscy ważniejsi bohaterowie mieli ostre języki, cięty dowcip, błyskali elokwencją i emanowali pewnością siebie. Żartobliwe wymiany poglądów przekształciły się w nieustanną słowną szermierkę. To, co mogło stać się atutem książki, po jakimś czasie jedynie irytowało. Tym bardziej, że przebieg akcji wcale taki zabawny nie był i komizm pasował do niego niczym przysłowiowy kwiatek do kożucha (co prawda modą można się bawić, przy okazji olewając konwencje, ale nie każdemu taka zabawa musi się podobać). Sama intryga niezbyt mnie wciągnęła. Znów początkowo było dobrze, a później zrobiło się chaotycznie i bez pomysłu. Niestety całość jest niedopracowana. Gdzieś w trakcie zniknął wątek Marka, na którego autor przez dłuższy czas próbował skierować podejrzenia przedstawicieli prawa, a brunetka z lokami zmienia się w prostowłosą blondynkę po jednej, krótkiej wizycie u fryzjera (nie, nie to nie była peruka, tylko farbowanie). Dajcie mi adres tego magika. Chętnie skorzystam. W tym pędzie do finału zabrakło spokojniejszych momentów, odrobiny psychologicznych wtrętów. Jeśli jednak ktoś szuka bardzo dynamicznej fabuły i nie ma potrzeby wgłębiania się w umysły bohaterów czy analizowania ich postępowania, to śmiało może po tę książkę sięgnąć i nie powinien się rozczarować.Znani z poprzednich tomów Mors i Pinky wybierają się na wspólne wakacje do zacisznej leśniczówki dziadka Adama. I pewnie spędzaliby tam miło czas na pływaniu...
Podkop? Przebranie? Przeskoczenie muru lub przekupienie strażników? Zbyt banalne jak na Mistrza Kradzieży i Włamań. Chcąc pozyskać dodatkowe dowody obciążające...
Przeczytane:2014-11-08,
Dariusz Rekosz do tej pory na rynku funkcjonował jako pisarz powieści dla dzieci i z tym głównie mi się kojarzy. „Sanktuarium Śmierci” nie jest jego pierwszym kryminałem, dlatego nie ukrywam, że poprzeczkę postawiłam dość wysoko. W końcu to autor z doświadczeniem, debiut miał parę lat temu więc i pióro zdążyło się wyrobić.
W Gdańskiej pływalni sprzątaczka odnajduje zwłoki mężczyzny pozbawionego gałek ocznych. Nikt nie może mieć wątpliwości, że w mieście grasuje seryjny morderca gdy w rzece znaleziono kolejne ciało, okaleczone w identyczny sposób. Nadkomisarz Maciej Szwerman próbując znaleźć sprawce odkrywa przerażający spisek.
Bardzo ciężko mi wykrzesać entuzjazm gdy myślę o „Sanktuarium Śmierci”. Książka liczy ledwie 200 stron a przez parę ładnych dni nie byłam w stanie jej skończyć. Męczył mnie styl, męczyli bohaterowie, drażniły dialogi.
Sam początek zapowiadał się świetnie, coś zaiskrzyło, miałam nadzieję na kawał dobrej zabawy. Jednak już po wkroczeniu na scenę naszych detektywów czar prysł- ich zachowanie, dialogi i sposób bycia wydają mi się kompletnie nienaturalne i okropnie sztuczne. Czytając zdania które wypowiadali nie byłam w stanie wyobrazić sobie ich rozmowy, chociaż naprawdę bardzo się starałam. Problem narastał z biegiem czasu, szczególnie że lwia część powieści to właściwie same dialogi. Większość zdań kończy się wykrzyknikami co zapewne ma podkreślić dynamikę akcji, jednak mnie tylko okropnie rozdrażniło.
Problem z dopasowaniem wypowiedzi do bohaterów wynika też z faktu, że… kompletnie ich nie znamy. Rekosz kompletnie nie przedstawił nam ich charakteru, nie sprawił, że byli dla nas kimś ważnymi. Co lubili, kim byli, kogo kochali i czego nienawidzili zostaje dla nas tajemnicą. W książkach najbardziej cenię sobie dwie rzeczy: możliwość przeniesienia się w zupełnie nowy świat i poznanie historii kogoś kogo za chwilę pokocham albo znienawidzę, ale bez względu na to jakie uczucia będę do niego żywić ta osoba stanie się częścią mojego życia. Tutaj tego zabrakło. Nie wiem o bohaterach absolutnie nie, ba! Nie wiem nic również o czarnym charakterze. Spłycenie tego wątku powoduje, że o książce zapomina się szybciej niż się ją przeczytało.
Ogromna szkoda bo sam pomysł na fabułę jest naprawdę interesujący. Może nie super oryginalny, ale nie ukrywajmy ciężko teraz stworzyć coś zupełnie nowatorskiego… A mimo wszystko temat ten można było ugryźć trochę inaczej, nadać bohaterom coś więcej niż imiona, sprawić by czytelnik mógł nie tylko czytać ale i czuć. Mam nadzieję, że kolejna książka tego autora bardziej przypadnie mi do gustu.